czwartek, 4 czerwca 2015

Avengers: Czas Ultrona (2015) PL



reżyseria: Joss Whedon
scenariusz: Joss Whedon
gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
premiera: 7 maja 2015 (Polska) 13 kwietnia 2015 (świat)





Oglądaj ONLINE:

TUTAJ.



Pobierz:

serwer 1: TUTAJ

serwer 2: TUTAJ





"Przecież to Avengers", mówi członek złej organizacji Hydra, który miał tego pecha, że znalazł się na celowniku "najpotężniejszych bohaterów Ziemi". Jego wypowiedź nadaje się na podsumowanie całego "Czasu Ultrona". Innymi słowy: Avengers - i wszystko jasne.  


Joss Whedon wchodzi jeszcze raz do tej samej rzeki i nie bierze jeńców. Większość z dotychczasowych filmów ze studia Marvela łapała się jakiejś znajomej konwencji, która miała zmiękczyć widzów nie do końca przekonanych do idei kolorowych przebierańców zbawiających świat. W "Iron Manie 3" taką konwencją był policyjny film kumpelski (zwłaszcza w finale), w "Kapitanie Ameryce: Zimowym Żołnierzu" – kino szpiegowskie, a w "Strażnikach Galaktyki" – tak zwane Kino Nowej Przygody. Tym razem dostajemy jednak komiks pełną gębą. Ze zwiastunów znamy już zresztą jakby żywcem wyjęty z kart zeszytów kadr, w którym Avengers zawisają w powietrzu w gotowych do akcji pozach. A teraz pomnóżcie to przez dwie i pół godziny. 

Whedon podobno miał w planach bardziej intymny sequel rozegrany na mniejszą skalę niż pierwsza część. Jeśli faktycznie tak było, to poniósł sromotną klęskę. Złota zasada filmowych kontynuacji obowiązuje i tu: ma być tak samo, tylko bardziej. Poprzednia odsłona funkcjonuje więc jako wzorzec i punkt odniesienia. Whedon raz za razem do niej nawiązuje; błędy stara się naprawić, a atrakcje – przebić. W ramach zadośćuczynienia przede wszystkim rozbudowuje postać Hawkeye’a (Jeremy Renner), który niemal połowę "Avengers" spędził jako bezmyślny osiłek na usługach Lokiego. A przecież – jako "po prostu" facet z łukiem – i tak wydawał się już ciut nie na miejscu u boku superżołnierzy, kosmicznych półbogów i genialnych miliarderów. Tym razem jest na niego pomysł: Hawkeye to zwykły gość w drużynie, równiacha, który swoją przyziemnością trzyma w ryzach zbieraninę większych niż życie indywidualności. Zresztą pozwala sobie nawet na żart z kontroli umysłu, jakiej ofiarą padł ostatnim razem.  




Jeśli zaś chodzi o powielanie i przebijanie atrakcji – dostajemy między innymi powtórkę z dwóch pamiętnych jazd kamery z "Avengers". Mowa oczywiście o mastershocie pokazującym wszystkich bohaterów w akcji oraz o pomnikowym „obrotowym” ujęciu. Obie jazdy ewidentnie mierzono na mokre sny fana komiksów - teraz Whedon proponuje ich "sequele". Pierwszym z nich dostajemy po głowie zaraz na starcie i trudno wyobrazić sobie lepszą introdukcję dla naszych herosów. Drugi bis udał się nieco mniej: w nawale zwolnionego tempa, fikołków, ataków z powietrza, czarów-marów i nacierających zastępów złych robotów gubi się gdzieś elegancja pierwowzoru. Jeśli jest jakiś problem z "Czasem Ultrona", to chyba właśnie taki: film dźwiga na swych barkach ciężar całego kinowego Uniwersum Marvela i… dostarcza aż za dużo szczęścia. Whedon żongluje imponującą ilością fabularnych piłeczek – do pokaźnej liczby oryginalnych bohaterów dochodzi jeszcze szereg nowych postaci i bagaż, jaki ze sobą niosą. A oprócz przeszłych filmów, które trzeba przypomnieć, są też przyszłe, które trzeba zapowiedzieć – takie prawo bycia ogniwem wciąż rozrastającej się serii. Ale chociaż twórca miejscami dostaje zadyszki, to i tak koniec końców cały trik udaje mu się po raz drugi. Dialogi znowu skrzą się dowcipem, a osobowość każdego z bohaterów wybrzmiewa w punkt – choćby w scenie przyjęcia w siedzibie Avengers. W temacie widowiskowo-akcyjnym jest zaś chyba nawet lepiej niż ostatnio. Świetna jest otwierająca "bondowska" sekwencja potyczki z żołnierzami Hydry, równie dobry - pojedynek między Iron Manem a Hulkiem. 

Whedon sprytnie spina też nowe postacie z krytyczną meta-refleksją. Kto widzi w Avengers członków amerykańskiego superoddziału bojowego bezkarnie panoszących się na terytorium obcych krajów w imię globalnego – w ich mniemaniu – dobra, ten przyklaśnie debiutującym tu czarnym i nie-do-końca czarnym charakterom. Tytułowy Ultron (głos Jamesa Spadera) stanowi pokłosie eksperymentów Tony’ego Starka (Robert Downey Jr.) z obcą technologią. To produkt rozbuchanego do epickich rozmiarów ego bogacza/geniusza/herosa – sztuczna inteligencja, która wytyka swojemu stwórcy chęć zamknięcia świata w prywatnym więzieniu. Bliźniacy Wanda (Elizabeth Olsen) i Pietro Maximoff (Aaron Taylor-Johnson) są z kolei sierotami z wschodnioeuropejskiego państewka Sokovia; ich rodzice zginęli od bomby wyprodukowanej przez Starka. Dzięki udziałowi w eksperymentach Hydry rodzeństwo dostało narzędzia do wypełnienia zemsty – niebezpieczne supermoce. Nawet jeśli światopoglądy Ultrona i Maximoffów ostatecznie albo się kompromitują, albo ewoluują – i tak punkt dla twórcy, że daje im wybrzmieć.  




Dzięki temu "Czas Ultrona" – choć to blockbuster o zbawiających świat superludziach – nieoczekiwanie zaznacza totalitaryzujący margines własnej narracji. Nazwanie dojrzałym filmu, w którym grupa superbohaterów walczy ze złym robotem, może być nadużyciem, ale Whedon przynajmniej jest świadom schematów, na jakich pracuje. O trzeźwości jego podejścia świadczy między innymi wątek odpowiedzialności Avengers. Pomaganie niewinnym i minimalizowanie szkód przez bohaterów to żaden fabularny przecinek, tylko kluczowy punkt finałowej bitwy. Zack Snyder powinien robić notatki. Kliszom wymyka się też wizja sztucznej inteligencji. Ultron niby dochodzi do swoich tradycyjnie pesymistycznych wniosków w drodze tradycyjnie zimnej kalkulacji, ale pełno w nim intrygujących niuansów. Jest nie tylko komicznie niezręczny w naśladowaniu ludzkich zwyczajów, ale i zwyczajnie… humorzasty. A scena "narodzin" czarnego charakteru pokazana jest - w błysku inscenizacyjnego geniuszu - z jego punktu widzenia. Co więcej, potocznie "złemu" AI Whedon przeciwstawia "dobre" - w osobie androida Visiona (Paul Bettany). Tutaj jednak kończy się "dorosłość" filmu, a zaczyna prawdziwy sprawdzian dla komiksowych sceptyków. Jeśli kupujecie tę postać - czerwonoskórego, odzianego w żółtą pelerynę i strzelającego promieniami superbohatera – możecie iść na "Czas Ultrona" w ciemno. A jeśli ten opis budzi wasze obawy… Cóż, jest naprawdę duża szansa, że Whedon i tak was przekona.    




Spis wszystkich filmów PO PRAWEJ STRONIE BLOGA, pod nagłówkiem ,,FILMY 2014". Aby rozwinąć listę filmów należy najechać na miesiąc i kliknąć. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie! :)


Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, zapraszam do wpisu ,,Witam! Początkowe informacje". Tam jest wszystko wyjaśnione.

DZIĘKUJĘ ZA TAKĄ OGLĄDALNOŚĆ BLOGA ORAZ ZA WSZYSTKIE MIŁE MAILE. :)





Pozdrawiam,
Monika Musiał.

Mad Max: Na drodze gniewu (2015) PL



reżyseria: George Miller
scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller
gatunek: Sensacyjny, Sci-Fi
produkcja: Australia, USA
premiera: 22 maja 2015 (Polska) 7 maja 2015 (świat)






Oglądaj ONLINE:

TUTAJ.




Pobierz:

serwer 1: TUTAJ

serwer 2: TUTAJ






Mówisz "Mad Max", myślisz: "Wojownik szos". Choć w pierwszej części wylano fundamenty pod szacowną serię, a trzecia przeniosła cykl w stratosferę kiczu, wszystko, co najlepsze, wydarzyło się w sequelu. To właśnie w nim majestat jałowego świata – stworzonego za dziesięciokrotnie większe pieniądze niż w oryginale – stał się bezdyskusyjny. To wówczas Mel Gibson zrzucił policyjny uniform i przywdział kultową, rozchełstaną skórę, a reżyser George Miller zamienił bohatera w ikonę popkultury. Dziś Miller ma już siódmy krzyżyk na karku, ale lata na bezdrożach nie poszły na marne: "Mad Max: Na drodze gniewu" to kino akcji równie szlachetne jak stojące za nim intencje. Zrodzone z potrzeby i nakręcone z miłością. Opowiedziane z pasją człowieka, który wie, że od wściekłej amazonki z mechaniczną dłonią lepsza jest tylko buchająca ogniem gitara. 



Już otwierający film, nihilistyczny monolog nie pozostawia wątpliwości: będziemy mieć do czynienia z destylatem całego uniwersum. Są dziwactwa, przy których Tina Turner w celofanie to szczyt dobrego smaku, jest czarny charakter odgrywany przez znanego z "jedynki" Hugh Keays-Byrne'a, a także fetyszyzowane na potęgę cuda postapokaliptycznej motoryzacji. "Na drodze gniewu" tkwi korzeniami w "Wojowniku szos", lecz nie jest to ani hołd, ani pastisz, tylko inteligentna rekonfiguracja dawnego świata. Oto Max Rockatansky (Tom Hardy), dręczony wspomnieniem zmarłej rodziny eksgliniarz, trafia w niewolę watażki o megalomańskiej ksywce Immortan Joe. Facet ma monopol na wodę pitną i włada sporą, przyboczną armią, więc niedobitki ludzkości z trudem oddychają pod jego butem. Tętno podnosi mu dopiero podwładna, jednoręka Imperator Furiosa (Charlize Theron). Rebeliantka porywa nałożnice tyrana i ucieka na pustynię. W pościg, z przytroczonym do czoła konwoju trofeum w postaci Maxa, ruszają siepacze Joe'ego. Reszta jest milczeniem i nie bierzcie tego za metaforę: wyjątkowo oszczędni w słowach bohaterowie charakteryzowani są głównie przez działanie, instynktowne odruchy i uniwersalny język przemocy. 



Furiosa i Max tworzą ciekawy duet: on jest typem złamanego herosa rodem z czarnego kryminału, ona walczy za sprawę. Feministyczna wymowa filmu jest silna, zwłaszcza w ostatnim akcie, jednak Miller zgrabnie balansuje pomiędzy skrajnościami: tak jak ze zdeterminowanej Furiosy nie czyni większej niż życie superbohaterki, tak ściganego przez duchy przeszłości Maxa nie zamienia w wybawiciela żeńskiej ferajny. Ich więź, zarysowana oszczędnie przez Hardy'ego i Theron, ma w sobie chłód czysto pragmatycznej transakcji, ale z czasem ewoluuje w coś bardziej skomplikowanego. I choć nie ma w filmie miejsca na miłość bądź seks, zdarzają się momenty zaskakującej czułości. Max i Furiosa są zresztą bijącym sercem obrazu zaludnionego przez postaci z najdzikszych koszmarów. Prym wśród nich wiedzie przegięty Immortan Joe – zarazem pokraczny i dumny, przerażający i bezwstydnie kampowy. 

Oczywiście, skoro bohaterowie więcej robią, niż mówią, to i opowieść rozwija się w ogniu bezustannej akcji. Kawalkada wrażeń zwalnia tylko momentami, lecz nawet chwile dramaturgicznego "postoju" są logicznie uzasadnione i wykorzystane na dalszą ekspozycję postaci. Kolejne sceny, rozgrywające się to w epicentrum burzy piaskowej, to na oświetlonym przez trupi księżyc grzęzawisku, reżyser zamienia w małe poematy destrukcji. Łączy cyfrowe efekty ze staroszkolnymi, kaskaderskimi popisami, barwne filtry z surowym obrazem, rwane, niemal poklatkowe ujęcia z majestatycznymi, dalekimi planami. Dzikusy walą w kotły, obłąkany gitarzysta akompaniuje bandzie psychopatów, morze ognia pochłania kolejne pojazdy. Finezja, z jaką Miller inscenizuje kolejne starcia, ustawia go w jednym rzędzie z innymi rewolucjonistami współczesnego kina akcji: Paulem Greengrassem odpowiedzialnym za dwa świetne, frenetyczne filmy o Jasonie Bournie, oraz Garethem Evansem, który dyptykiem "The Raid" przywrócił wiarę w kino kopane. Równie imponujący jest tylko pietyzm kostiumografów oraz scenograficzny  rozmach: nawet wyciągnięta rodem z "Johna Cartera" pustynna twierdza wydaje się integralną częścią estetyki filmu. 




Strategię Millera najlepiej podsumowuje niepozorna scena, w której Max prosi towarzyszkę o naprawę wozu. Większość filmów wyhamowałaby w tym momencie i dała czas na odłożenie kubełka popcornu. Tymczasem w "Mad Maksie", po szybkim cięciu, widzimy sunący pojazd z podczepioną do podwozia i szukającą usterki bohaterką. "Nie ma czasu na czcze pogadanki" – przekonuje reżyser. Można naprawić samochód, rozliczyć się z przeszłością i odzyskać wiarę w ludzi, nie przerywając wymiany ognia. Jazgot silników, zapach benzyny, smak krwi i piach pod palcami – oto nowa definicja zmysłowego kina akcji.  






Spis wszystkich filmów PO LEWEJ STRONIE BLOGA, pod nagłówkiem ,,FILMY 2014". Aby rozwinąć listę filmów należy najechać na miesiąc i kliknąć. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie! :)


Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, zapraszam do wpisu ,,Witam! Początkowe informacje". Tam jest wszystko wyjaśnione.

DZIĘKUJĘ ZA TAKĄ OGLĄDALNOŚĆ BLOGA ORAZ ZA WSZYSTKIE MIŁE MAILE. :)





Pozdrawiam,
Monika Musiał.

Kung Fury (2015) PL



reżyseria: David Sandberg
scenariusz: David Sandberg
gatunek: Komedia, Akcja, Krótkometrażowy
produkcja: Szwecja
premiera: 22 maja 2015 (świat)




Oglądaj ONLINE:

TUTAJ




Pobierz:

serwer 1: TUTAJ

serwer 3: TUTAJ





Spis wszystkich filmów PO LEWEJ STRONIE BLOGA, pod nagłówkiem ,,FILMY 2014". Aby rozwinąć listę filmów należy najechać na miesiąc i kliknąć. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie! :)


Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, zapraszam do wpisu ,,Witam! Początkowe informacje". Tam jest wszystko wyjaśnione.


DZIĘKUJĘ ZA TAKĄ OGLĄDALNOŚĆ BLOGA ORAZ ZA WSZYSTKIE MIŁE MAILE. :)





Pozdrawiam,
Monika Musiał.


Kopciuszek (2015) PL



reżyseria: Kenneth Branagh
scenariusz: Chris Weitz
gatunek: Familijny, Fantasy, Romans
produkcja: USA
premiera: 13 marca 2015 (Polska), 13 lutego 2015 (świat)







Oglądaj ONLINE:

TUTAJ


Pobierz:

serwer 1: TUTAJ

serwer 2: TUTAJ






Ostatnie baśniowe widowiska Disneya – od "Alicji w Krainie Czarów" przez "Oza Wielkiego i Potężnego" po "Czarownicę" – zaczęły powoli układać się w pewną serię. Studio brało w nich na warsztat historie znane i lubiane, obficie czerpało ze swojego katalogu, nie poprzestawało jednak na mechanicznym odcinaniu kuponów od minionych sukcesów. Nawet jeśli filmy te żerowały na nostalgii, to każdy z nich był próbą ugryzienia tematu z nowej strony. Dalszy ciąg, geneza, inny punkt widzenia: do wyboru, do koloru. Dlatego dziwić może, że Kenneth Branagh nie próbuje podkopać jakoś historii "Kopciuszka". Opowiada ją klasycznie i z szacunkiem, choć pewnie każdy – nieważne, jak bardzo nieletni – widz jest w stanie wyrecytować baśń z pamięci. Efekt tej strategii "na grzecznego" jest jednak zadziwiająco świeży. 



Branagh zjadł przecież zęby na ekranizowaniu klasyki różnego rodzaju: Szekspira, "Frankensteina", komiksów o Thorze. Powracająca w "Kopciuszku" jak mantra rada "miej odwagę, bądź miły" w istocie pasowałaby na jego reżyserskie motto. Branagh jest odważny, bo nie boi się stawić czoła zastępowi narosłych przez lata interpretacji, odczytań, wizji. Pozostaje jednak faktycznie "miły". Czytaj: pełen szacunku dla materiału źródłowego – tym razem nawet bardziej niż kiedykolwiek. Każdy klasyczny element baśni jest tu obecny: zła macocha, karoca z dyni, zgubiony pantofelek. Zamiast subwersji, dekonstrukcji czy choćby przywoływania starszych, bardziej brutalnych wersji opowieści, jest delikatne cieniowanie i przesuwanie akcentów. 

Inna sprawa, że niektóre zmiany były chyba konieczne, nie mamy już przecież roku 1950 (wtedy premierę miał oryginalny disnejowski "Kopciuszek"). Branagh i jego scenarzyści (Aline Brosh McKenna, Chris Weitz) słusznie doszli do wniosku, że dzisiejszej widowni nie wystarczy, by bohaterka była ładna i niewinna, a książę przystojny i szlachetny. W efekcie dostajemy Kopciuszka bez tak zwanego "kompleksu Kopciuszka". Ella – bo tak ma na imię główna bohaterka (Lily James) – nie jest pannicą w opałach, czekającą na swojego księcia. Kolejne dopusty – śmierć matki, drugie małżeństwo ojca, śmierć tegoż – znosi z godnością i rodzajem mądrości życiowej. Fakt, jest niemal nadnaturalnie dobra; do tego stopnia, że w głowie nie mieści jej się, jak w ogóle można posunąć się do krzywdzenia innych. Ale ten idealizm nie jest scenariuszowym deus ex machina; postawa Kopciuszka płynie wprost z nauk jej matki, ze wspomnianej już maksymy o byciu odważnym i miłym. A gdy na horyzoncie  pojawia się Książę (Richard Madden), Ella nie uzależnia swojego życia od tego, czy przystojniak wybierze ją na swoją żonę. Zresztą on sam też nie jest zagranym na jednej nucie stereotypem. 

\


Branagh robi z "Kopciuszka" przypowieść o tym, jak determinują nas okoliczności i otoczenie. Główne fabularne pytanie dotyczy tu tego, jak bohaterowie opowiedzą się wobec tych wyjściowych warunków. Czy Ella pozostanie wierna naukom matki? Jak rozwinie się jej relacja z macochą i przyrodnimi siostrami? Czy Książę spełni życzenie swojego ojca? Czy pójdzie za głosem serca i zlekceważy obowiązki władcy? 

Ta metoda sprawdza się jeszcze lepiej, kiedy reżyser przykłada ją do czarnych charakterów. Zarówno macocha, Lady Tremaine (Cate Blanchett), jak i doradca króla, Wielki Książę (Stellan Skarsgård), nie są tu źli do szpiku kości. To po prostu pragmatycy starający się zapewnić przyszłość – nie tylko sobie, ale i swoim dzieciom (w przypadku macochy) czy swojemu królestwu (w przypadku Wielkiego Księcia). W przeciwieństwie do jeszcze młodych Elli i Księcia ci dwoje nie mogą już sobie pozwolić na optymizm, zbyt wiele doświadczyli. Tremaine nawet w którymś momencie gorzko konstatuje, że nie każdego bohatera czeka przecież happy end. To kolejny znak czasów: nawet nad krainą baśni krąży widmo kryzysu finansowego. Co sprytniejsi starają się więc przygotować na najgorsze. 



Ale to wszystko raczej zaplecze wersji Branagha. Osadzenie bohaterów w rzeczywistości jest konieczne, żeby widz mógł przejąć się ich losami. Koniec końców ta rzeczywistość jest jednak baśniowa. James, Madden i Blanchett uczłowieczają swoje postacie, dają im krew i kości – ale Kopciuszek, Książę i macocha to wciąż ikony, archetypy ze świata fantazji. Kolorowe krajobrazy, szykowne stroje i królewskie bale są tu na porządku dziennym. Reżyser nadaje temu uniwersum znamiona niedoskonałości – także w formie komediowej – ale dba o to, by nie obnażyć całkowicie iluzji. Przykład? Kiedy na scenę wkracza Wróżka Chrzestna, Branagh pozwala Helenie Bonham Carter ubrać tę postać w charakterystyczne neurozy i manieryzmy, z jakich znamy aktorkę. Wróżka nie do końca panuje nad swoją magią, trochę improwizuje, trochę pogrywa – ale przecież ostatecznie wyczarowuje to, czego oczekujemy. I tak jest z całym filmem. To historia, którą znamy na wyrywki – do tego stopnia, że nie chce nam się słuchać jej po raz kolejny – ale opowiedziana tak, że znów sprawia frajdę. 





Spis wszystkich filmów PO LEWEJ STRONIE BLOGA, pod nagłówkiem ,,FILMY 2014". Aby rozwinąć listę filmów należy najechać na miesiąc i kliknąć. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie! :)


Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, zapraszam do wpisu ,,Witam! Początkowe informacje". Tam jest wszystko wyjaśnione.

DZIĘKUJĘ ZA TAKĄ OGLĄDALNOŚĆ BLOGA ORAZ ZA WSZYSTKIE MIŁE MAILE. :)





Pozdrawiam,
Monika Musiał.